Suplement – Zmasowany atak – Nr 25 (278)
Lobby prezesowskie oprócz mediów ogólnopolskich ma do dyspozycje swoje własne, czyli spółdzielcze (prywatne) media w postaci lokalnej TV, gazety osiedlowej, strony internetowej, oraz przeróżne media społecznościowe i kanał You Tube.
To silny oręż w walce z reformatorami spółdzielni mieszkaniowych.
W rozmowach dnia redaktor Przemek Budzik zadał pytanie:
-Panie prezesie co oznacza faktycznie ten projekt? Czy przed nami stoi rzeczywiście likwidacja spółdzielni?
–W praktyce przegłosowanie tej propozycji Kukiz’15 jest jednoznaczne z likwidacją spółdzielni mieszkaniowych, jako że z mocy prawa spółdzielnie mają być zastąpione wspólnotami mieszkaniowymi.
-Niedawno odbył się Kongres Spółdzielczości, czy na tym kongresie rozmawiano o tym projekcie, czy też było zaskoczenie dla spółdzielców?
-Ani jednym słowem nikt nie wspomniał, że taka rzecz, taka propozycja może zaistnieć. W najgorszych snach delegaci na tym kongresie nie przewidzieli takiego rozwoju sytuacji karkołomnej – jak powiedział prezes – powodującej nieprawdopodobne skutki gospodarcze dla 4 mln. ludzi w Polsce.
-Gdyby to nowe prawo weszło w życie to do czego może doprowadzić?
–Likwidację spółdzielni i zostawienie ogromnych długów spoczywających na członkach spółdzielni . (…) To grupa niekompetentych ludzi opracowała ten projekt. (…) Ja zakładam, że ten projekt Kukiza pójdzie do kosza. (…) To ludzie oderwani od rzeczywistości tworzyli. (…) Nawet niemożna na ten temat dyskutować, bo poziom głupoty autorów tego przerasta wszelkie wyobrażenia – odpowiada Szymon Rosiak prezes SMLW w Legionowie.
W spółdzielczej gazecie „Miedzy nami spółdzielcami” – Pismo Siedleckiej Spółdzielni Mieszkaniowej – napisano:
„Kukizowcy proponują również podział dużych spółdzielni na mniejsze, żeby powstała swobodna konkurencja rynkowa między spółdzielniami. Panie i panowie parlamentarzyści, może zaproponujcie podział dużych spółek państwowych na mniejsze, to wtedy wg Was konkurencja spowoduje, że będziemy mieli tańsze produkty tych spółek. Szkoda, że zapomnieliście o tym, że małe nie zawsze jest piękne i często bywa brzydsze i droższe. Pamiętajcie, że nas spółdzielców jest kilka milionów i nasze głosy przy kolejnych wyborach będą bardzo ważne.„
Podałem tylko 4 przykłady jak lobby prezesowskie jest świetnie zorganizowane. W tym samym czasie prezesi wystąpili z takim samym przekazem na rzecz obrony spółdzielczości. Proszę zwrócić uwagę, że mamy do czynienia z jednokierunkowym przekazem tj. wypowiadają się tylko prezesi i działacze używając tylko dla nich wygodnych argumentów – jest to monolog, sprawiający wrażenie, że wypowiadają się eksperci. Nie ma dyskusji, nie ma kontrargumentów. Rzeczywistość przedstawiana przez prezesów jest jedyną słuszną wizją polskiej spółdzielczości.
Prezesi są kreowani na wojowników,
którzy walczą z głupotą, nieuczciwością i z pomysłami różnego anturażu mające na celu zniszczenia spółdzielczości mieszkaniowej.
Tym jest im łatwiej, że mają często bliskie kontakt z władzą.
Czarek Meszyński
Polecam obejrzeć:
———————————————————————————-
A jak było 6 lat temu?
https://www.youtube.com/watch?v=4ONDmbWe3bk
Żelbetonowy uścisk – Nr 61 (155)
„Osiedle za Żelazną Bramą” znalazło się w żelbetonowym uścisku Wielkiego Biznesu.
Wszystko wskazuje na to, że Wielki Biznes upodobał sobie warszawską ulicę Jana Pawła II. Tu są wznoszone najwyższe wieżowce w Stolicy, a działki budowlane osiągają niebotyczne ceny. Tu jest realizowana w praktyce twórcza destrukcja Schumpetera – austriackiego ekonomisty mieszkającego od 1932 r. w USA – polegająca na tym, że „stare” zastępowane jest przez „nowe”. Hotel Mercure Fryderyk Chopin został wyburzony by zrobić miejsce dla 195 metrowej więży Q22. Wielkie Pieniądze nie lubią ograniczeń, a przeszkody stojące im na drodze muszą zostać usunięte.
„Osiedle za Żelazną Bramą” należące do Śródmiejskiej Spółdzielni Mieszkaniowej stanowi taką właśnie przeszkodę. Obecnie wieżowce „wciskane” są pomiędzy budynkami mieszkalnymi, ale jest to rozwiązanie doraźne, idealnym rozwiązaniem byłoby częściowe wyburzenie Osiedla.
Od dłuższego czasu głośno zrobiło się w Polsce o mieszkańcach warszawskiego Śródmieścia. Media opisują spółdzielcze patogeny. Profesor Łętowska wszędzie, gdzie tylko może, chodzi i nagłaśnia krytyczną sytuację spółdzielców. Wszyscy się dziwią i zadają sobie pytanie: Jak to było możliwe, że tak wielka i bogata spółdzielnia działająca pod „czujną” kontrolą Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych RP mogła popaść w wielomilionowe długi, tak że Sąd musiał ogłosić jej upadłość?
Czy możliwe jest by Zarząd mógł w „pojedynkę” doprowadzić Spółdzielnię do bankructwa, a spółdzielców do możliwości utraty mienia? Niestety współczesna historia kapitalizmu opisuje wiele podobnych historii polegających na eliminowaniu prawowitych właścicieli z ich majątku. Ponieważ ten proceder odbywa się pod auspicjami Wielkiego Biznesu i inercyjnej Państwowej Administracji nie nazywa się tego rabunkiem tylko rugami.
Jaki będzie los mieszkańców „Osiedla za Żelazną Bramą”? Czy ich budynki spotka podobny los jak Hotelu Mercure? Przekonamy się o tym niewątpliwie w najbliższej przyszłości. Warto jednak pamiętać, że Wielki Biznes działa systematycznie i skutecznie, mając rozpisany scenariusz na kolejne dekady.
Autor: Czarek Meszyński
A śledczym przybyło wiele roboty – Nr 52 (146)
Foto: Osiedle za Żelazną Bramą, hol bloku przy ul. Granicznej
„Jedna z najbogatszych warszawskich spółdzielni zbankrutowała. Śledztwo jej upadku znacznie się rozrosło.
Prawie rok temu ujawniliśmy, że Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie nadużycia uprawnień i działania na szkodę Śródmiejskiej Spółdzielni Mieszkaniowej (ŚSM) przez jej zarząd. Napisaliśmy także, że sąd najpierw ogłosił jej upadłość, a za trzy miesiące tę decyzję uchylił.
Pod koniec kwietnia ŚSM, już z nowym zarządem, znów ugięła się pod brzemieniem długów i upadła (patrz ramka). A śledczym przybyło wiele roboty — pod lupą mają już nie kilka, ale kilkadziesiąt różnych czynności dokonanych przez byłe władze ŚSM. Pomocną dłoń do syndyka i prokuratury postanowiła wyciągnąć profesor Ewa Łętowska, była rzecznik praw obywatelskich (RPO) oraz sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego (NSA) i Trybunału Konstytucyjnego (TK), a jednocześnie… członek ŚSM.
— Zajmuję się dysfunkcjami prawa, a los sprawił, że taka dysfunkcja dotknęła spółdzielnię, której jestem członkiem. Przerzucanie na spółdzielców skutków wyprowadzania z ŚSM pieniędzy i majątku w sposób niezgodny z prawem sprawia, że wszystko się we mnie burzy — tłumaczy swoje motywacje Ewa Łętowska.
I podkreśla, że w tej sprawie nie występuje jako były sędzia NSA i TK czy RPO, ale „profesor prawa” i „mieszkaniec”. W aktach upadłościowych „PB” odnalazł memorandum o objętości ponad 50 stron, w którym wykazano wadliwość wielu umów, zawartych przez były zarząd ŚSM. Autorki dokumentu, prof. Ewa Łętowska i dr hab. Małgorzata Bednarek, opisują w nim „mechanizm wyprowadzania pieniędzy i działania na szkodę ŚSM i spółdzielców”.
W memorandum znajduje się dużo ciekawych analiz i wniosków, które z pewnością wezmę pod uwagę. Na rozmowę o szczegółach jest jednak za wcześnie. Ze względu na potworny bałagan w księgach ŚSM jestem dopiero na etapie porządkowania i katalogowania dokumentacji — mówi Wiesław Ostrowski, syndyk ŚSM.”
Źródło: Puls Biznesu
http://www.pb.pl/4061093,73263,na-klopoty-letowska
Osiedle Za Żelazną Bramą – Nr 44 (138)
Osiedle Za Żelazną Bramą w Warszawie wybudowano w latach 1965–1972 na obszarze otoczonym przez ulice Graniczną, Twardą, Prostą, Żelazną, Chłodną i Ptasią. Ogromy teren — 63 ha — gdzie wcześniej znajdowało się tzw. „Małe Ghetto”, w latach 1943–44 został kompletnie zniszczony przez wojnę. Na jego miejscu postanowiono zbudować osiedle dla ok. 25 000 mieszkańców. To, o czym Le Corbusier mógł tylko marzyć, stało się w Warszawie.
Papież modernizmu pracował w latach 1922–29 nad planem Voisin — wyburzenia części zabytkowej architektury Paryża i zastąpienie ją nowoczesnymi, jednakowymi blokami mieszkalnymi. Uwzględniał on co prawda pozostawienie paru starych budowli jako pamiątek po starym świecie, jednak celem nadrzędnym było zbudowanie dzięki architekturze „nowego świata”. „MUSIMY BUDOWAĆ NA OCZYSZCZONYM TERENIE” wielkimi literami postulował Corbu. Działanie architekta jedynie wtedy miało być skuteczne, gdy było bezwzględne. Zniszczenia II wojny światowej, które ostudziły zapał wielu modernistom, Le Corbusierowi wydawały się szansą na projektowanie bez konieczności oglądania się na przeszłość, stary bieg ulic czy zabytki. Teren pod zabudowę wyglądał niczym biała kartka na biurku architekta.
W latach 60. gdy na świecie ogłaszano śmierć modernizmu, u nas w Polsce corbusierowski szał dopiero się rodził. Nic więc dziwnego, że na konkurs na osiedle Za Żelazną Bramą nadesłano aż 75 prac. Zwyciężyła wizja zespołu architektów Andrzeja Skopińskiego, Jerzego Czyża, Jana Furmana i Jerzego Józefowicza. Ci znani z nowoczesnych pomysłów i przebojowości twórcy widzieli w os. ZŻB szansę na zbudowanie osiedla wielkości niemal miasta według kartezjańskiej zasady jasności i absolutnej matematycznej pewności. Doskonale skonstruowaną maszynę, która wykształci „nowego człowieka”. „Nowy człowiek, człowiek przyszłości” — to przecież hasło wykreowane przez Partię Komunistyczną na fali optymizmu pierwszych rewolucji. W pierwszych latach istnienia PRL-u popularna była koncepcja „osiedla społecznego”, planowano odbudowę Warszawy według postulatów Karty Ateńskiej. Modernistyczna koncepcja miasta-ogrodu z wieżowcami była dla komunistów wielce nęcąca, gdyż po pierwsze była tożsama z ich wizją równości społecznej, a po drugie była zwyczajnie tania i szybka. Tragizm pokolenia polskich architektów, do których należeli twórcy os. ZŻB, polega na tym, że wychowani na modernistycznych ideałach musieli być świadkami ich upadku i kompromitacji. Byli narzędziami władzy i stali się jej ofiarami, bo mało z tego, co miało powstać, faktycznie wybudowano.
Osiedle Za Żelazną składa się z dziewiętnastu 15-piętrowych bloków, 5 niższych budynków i plomb. Bloki osiedla były wzorowane na Jednostce Marsylskiej Le Corbusiera. Każdy z bloków miał 15 pięter (choć były planowane też niższe), 2 klatki schodowe, 2 lub 3 windy i przeszklony hol (zaplanowany jako miejsce spotkań mieszkańców). Początkowe mieszkania wyposażone były w parkiety. Każdy korytarz i mieszkanie wyposażone było w tzw. „okno francuskie” (o wysokości całej kondygnacji) — novum w PRL-u. Klatki schodowe oświetlały pionowe pasma luksferów (obecnie zamurowane). Zamontowano suche piony do celów przeciwpożarowych, czyli puste rury dla zaworów hydrantów do rozprowadzania wody na każde piętro.
Bloki wybudowano za pomocą monolitycznych betonów wylewanych, a nie, jak się powszechnie sądzi, z wielkiej płyty. Prosta bryła budynku została zrytmizowana z zewnątrz przez kwadratowe białe płyty dzielące każde mieszkanie oraz prostokątne listwy podkreślające linię okien i zamykające balustrady. Okna na parterze miały ramy w eleganckiej czerni, co dawało kontrast z bielą elewacji. Podkreślały to latarnie święcące białym światłem (w latach 90. zmieniono kolorystykę, wprowadzono też światło żółto-rude). Osiedle usytuowano na osi północ–południe, tak by zagwarantować jak najwięcej słońca w mieszkaniach. Wokół osiedla odseparowano ruch pieszy od kołowego. Między blokami pozostawiono (tak jak w planie Voisin) część przedwojennej ocalałej architektury — koszary i hale mirowskie, synagogę, obszar placu Lubomirskich, kościół św. Karola przy Chłodnej i kamienice przy placu Grzybowskim. Często jednak te zabytki były zmorą dla mieszkańców osiedla — w kamienicach zaczął rozwijać się element społeczny, a ze zsypów, które prowadziły do przedwojennych piwnic, wychodziły robaki.
Wielu rzeczy nie udało się zrealizować. Każdy blok miał mieć dach rekreacyjny — z ogrodem i kafejkami, na pierwszym piętrze miały działać sklepy spożywcze, ostatnie piętro miało pełnić funkcję pralni i suszarni, a mieszkania miały mieć balkony czy przeszklone loggie (do dziś ich brak jest chyba największą bolączką lokatorów). Planowano centrum usługowe — wzdłuż ul. Marchlewskiego (teraz Jana Pawła II). W przestrzeniach między blokami miały być zieleńce, szkoły, przedszkola, żłobki i przychodnie. W planach były rzeźby stojące w parkach. Gdy wybudowano osiedle, otaczała je pustka. Instytucje potrzebowały czasu, by zacząć funkcjonować, a zieleń — aby wyrosnąć.
Architekci osiedla byli ograniczani przez DEBOR — Dyrekcję Osiedli Robotniczych. „Resortem budownictwa” kieruje wtedy wicepremier Julian Tokarski, który naciska na rezygnację z wielu pierwotnych pomysłów — każe dobudować do planowanych 12 wieżowców jeszcze 7, nie daje zezwolenia na balkony oraz zmusza architektów do projektowania „ślepych kuchni”, oświetlanych jedynie przez okno łączące ją z salonem. Zespół Skopińskiego walczy jednak o swoje i udaje im się uratować np. kiosk znajdujący się na parterze budynków (Tokarski przekonywał, że może on jednocześnie pełnić funkcję portierni) oraz rozciągnąć gomułkowską normę 11 m² na osobę — w M2 do 27 m², a w M3 do 38 m². Mimo to ciasnota mieszkań to główny zarzut wobec os. Za Żelazną Bramą. Gospodarka planowa, która była natchnieniem dla pierwszych prac urbanistycznych po wojnie, w efekcie wielu takim pracom zaszkodziła.
A jednak dla pierwszych lokatorów mieszkania te wydają się być luksusem. Mają kilka pokoi i łazienkę. W krótkich czasie wszystkie zostają zajęte — wiele osób zwyczajnie nie ma gdzie indziej mieszkać. W blokach mieszkał cały przekrój społeczny — obok robotników mieszka też inteligencja, artyści, przedstawiciele wolnych zawodów. Starsi mieszkańcy wciąż lubią wspominać żyjące obok nich sławy. Jednak wśród lokatorów nie wykształca się silna więź. Powodów zdaje się być wiele. Po pierwsze: rozmiar osiedla. Trudno zaznajomić się z ludźmi ze swojego korytarza, a poznanie wszystkich ludzi z bloku (około tysiąca) wydaje się być kompletną abstrakcją. Po drugie: jego układ. Nie sprawdziło się lobby na parterze, ludzie bowiem wolą się spotykać w centrum niż przed blokiem. A jak już było mówione, wyraźne centrum usługowe zostało na papierze. Trzecim powodem jest wątpliwość, czy w ogóle idea wielkiego kartezjańskiego osiedla mogła się sprawdzić.
DZISIAJ
Jeśliby spojrzeć na osiedle Za Żelazną Bramą oczami Oskara Hansena, zapewne ujrzelibyśmy wzorcowy przykład Formy Zamkniętej. Wielkość bloków nie ma nic wspólnego z ludzką miarą, a ich układ otacza i dominuje nad człowiekiem. Ich architektura ignoruje przeszłość terenu, na którym się znajdują, jego historię — tak ważną dla Polaków i Żydów. Tak jak PKiN, są to budowle-pomniki nowego porządku, wybudowane na gruncie obdartym z przeszłości. Z założenia są więc opresyjne w swojej wymowie. Są architekturą z zewnątrz, OBCYM w zbiorowej tożsamości (nie ważne, czy uznamy, że ideowo pochodzącym z zachodu czy wschodu), w każdym razie nie-polskim, bo ignorującym to, co było przed wojną. Dodatkowo osiedle nie pozwala na indywidualność mieszkań. Lokatorzy często zamurowywali okno francuskie dzielące kuchnię od salonu albo ją kompletnie burzyli; wielu sadziło samemu zieleń wokół bloków — to jedynie dowód zaradności mieszkańców, a słabości projektu.
W psychologii jest na to termin „luki” — różnicy pomiędzy wizjami projektanta a mieszkańca. Architekt nie ma narzędzi, by poznać potrzeby tak ogromnej grupy, to jasne. Jego celem powinno być jednak umożliwienie wyrażania przez lokatora swojej osobowości i personalizacji mieszkania. Heidegger — jeden z chyba najważniejszych filozofów dla współczesnego myślenia o architekturze — w swoim eseju „Budować, mieszkać, myśleć” wykazał związek słowa „budować” (bauen) z „być” (bist). Architekt-modernista ignoruje ten związek, projektuje w izolacji od miejsca, gdzie ma powstać budynek, i od ludzi, którzy mają w nim mieszkać. A budować znaczy również zamieszkiwać. Moderniści widzieli w kartezjańskiej harmonii uniwersalny przepis na miasto — celem miasta jest w nim mieszkać, a ta potrzeba jest u każdego taka sama, więc wszędzie powinna być ta sama architektura — z takiego równania wykształcił się modernistyczny „styl międzynarodowy”. Ta receptura miała usprawiedliwiać autonomię architekta, jego brak kontaktu z mieszkańcami. Jednak ta maszyna okazała się być niesprawna. Wystarczy ulubiony przykład postmodernistów — modernistycznego osiedla Pruit Igoe w St. Louis zburzonego w latach 70. na skutek rosnącej tam przestępczości i przemiany mieszkań w slumsy.
Jednak dzieła zespołu Skopińskiego nie spotkał los wspomnianego osiedla. Stała się rzecz szczególna — Forma Zamknięta stała się niemal Formą Otwartą. Już w 1986 roku na VI Warszawskich Konfrontacjach Architektonicznych projektanci z krajów bloku wschodniego i Skandynawii debatowali nad tym, jak uzdrowić osiedle Za Żelazną Bramą. Główną receptą miało być dogęszczenie architektury. To, jak osiedle wygląda dzisiaj, jest w dużej mierze dziełem kapitalizmu, jednak tym razem wyszło to miastu na dobre.
Foto: Widok na Osiedle Za Żelazną Bramą dogęszczone nową zabudową
Niewiele zostało z oryginalnego układu osiedla, potraktowano go jak matrycę, którą da się wypełnić nowymi treściami. Szarość bloków stała się tłem do zdarzeń — nowej architektury. Czasem są to budynki próbujące nawiązać z nimi kontakt (jak postmodernistyczne Atrium), czasem zupełnie nie. Może paść oskarżenie, że jest to chaos wizualny, a osiedle zostało wchłonięte przez centrum. Nie musi to być jednak wada — na osiedlu żyje się ciekawiej i wygodniej. Ewa Rewers w swoje książce „Post-polis. Wstęp do filozofii ponowoczesnego miasta” podkreśla, że współczesny mieszkaniec miasta to już nie przechadzający się flâner, a pasażer metra, wiecznie się gdzieś spieszący. Centrum przestały być place, a zaczęły skrzyżowania ulic. Społeczeństwo stało się multikulturowe, co dobitnie widać na przykładzie opisywanego osiedla — żyją tu mniejszości wietnamskie (które wybierają te mieszkania ze względu na stosunkowo niższe ceny) oraz żydowskie (które przekonuje bliskość do synagogi). Choć zdarzają się przykre sytuacje, to jednak żyje im się tam dosyć dobrze. Podobnie jak i innym mieszkańcom (o czym mówią w dokumencie Heidrun Holzfeind „Za Żelazną Bramą”). Bo jest tam zielono i wszędzie blisko. Ale oczywiście — część wciąż czeka na obiecane balkony.
Na wspomnianych VI Warszawskich Konfrontacjach Architektonicznych przewodniczący jury Jerzy Szczepanik-Dzikowski wypowiedział znaczące słowa: A jednak miasto musi się odrodzić! Społeczna negacja osiedla Żelaznej Bramy nie dotyczy jedynie standardów mieszkań czy środowiska mieszkaniowego. Społeczna negacja nie jest również jedynie stwierdzeniem istnienia koniecznej do uzupełnienia luki w Śródmieściu. (…) Gdzieś w podświadomości jest ona wyrazem tęsknoty za historią. Za Warszawą, jaka była. Ostatnie zdanie tłumaczy wciąż obecną niechęć wobec osiedla Za Żelazną Bramą. Może też wyjaśniać niedawne zainteresowanie modernizmem i też istnienie tego bloga — wynika ono z chęci przyjrzenia się architekturze, wokół której się wychowaliśmy, która nie kojarzy się już tylko z PRL-em, nie jest dla nas czymś obcym. Jest częścią naszej tożsamości. Dzięki temu możemy dostrzec chociażby to, że mamy w centrum Warszawy spełnione marzenie Le Corbusiera, które na szczęście przystosowało się do nowych czasów.
Autor: Andrzej Brzózka
Bibliografia:
Holzfeind Heidrun, Behind the Iron Gate / Za Żelazną Bramą (film).
Piątek Grzegorz, Betonowy pantofelek kopciuszka, CSW, Warszawa 2009.
Fryze Magdalena, Próba analizy osiedla Za Żelazną Brama w Warszawie, w: Artifex nr 11, 2009.
Trybuś Jarosław, Przewodnik po warszawskich blokowiskach, Muzeum Powstania Warszawskiego, Warszawa 2011.
Rewers Ewa, Post-polis. Wstęp do filozofii ponowoczesnego miasta, Universitas, Kraków 2005.
Wikipedia: http://pl.wikipedia.org/wiki/Za_%C5%BBelazn%C4%85_Bram%C4%85.
Andrzej Brzózka (1993) Student Wydziału Etnologii i Antropologii Kulturowej na Uniwersytecie Warszawskim, muzyk i dj. Interesuje się zagadnieniami z pogranicza przestrzeni miejskiej, urbanistyki, antropologii miasta oraz kulturą wizualną. Prowadzi antropologiczne badania na Grochowie. Interesuje się architekturą powojenną, gdyż wychodzi z przekonania, że nie wszystko trzeba burzyć.
Bałagan w księgach rachunkowych! – Nr 85
Cechą charakterystyczną dla niektórych spółdzielni mieszkaniowych jest – gdzie indziej niespotykany – bałagan w księgach rachunkowych.
Krzysztof Gołąb były syndyk ŚSM, który oszacował zadłużenie spółdzielni na co najmniej 40 mln zł, twierdzi:
że z takim bałaganem w księgach rachunkowych, jak w tej spółdzielni, jeszcze się nie spotkał, choć był syndykiem kilkudziesięciu podmiotów.
Śródmiejska Spółdzielnia Mieszkaniowa to popularne w Warszawie Osiedle za Żelazną Bramą z kilkoma tysiącami członków, która ostatnio boryka się z olbrzymimi problemami finansowymi .
Funkcjonowanie ŚSM to kpina ze spółdzielczości — uważa prezes Krajowej Rady Spółdzielczej, która rozważa wniosek o postawienie jej w stan likwidacji.
Zawsze znajdą się ludzie, którym się nie chce pilnować własnych spraw i ci niestety będą zawsze ofiarami wyzysku. Ale budynek jest najmniejszą jednostką w strukturze wszelkich form zarządu majątkiem wspólnym (mniejszej już nie ma), w związku z tym logika jest prosta. Łatwiej jest skontrolować na co poszły pieniądze z jednego budynku niż z 670 budynków ( jak w mojej spółdzielni) – napisała Leokadia Rybicka-Nau ze Stowarzyszenia TEMIDA.
Nieporządnie prowadzone księgi rachunkowe, nierozliczanie kosztów na poszczególne nieruchomości to chleb powszedni w naszych spółdzielniach. Prezesi przy spolegliwych Radach Nadzorczych nic sobie z tego zupełnie nie robią na zasadzie starego powiedzonka: Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam Pan zrobi?*
Pamiętaj Spółdzielco, jeżeli jesteś w patologicznej Spółdzielni to w zasadzie jest to Twoja wina:
- zawsze znajdują się ludzie, którym się nie chce pilnować własnych spraw i ci niestety będą zawsze ofiarami wyzysku – Temida
- kijem tego, kto nie pilnuje swego – syndyk masy upadłościowej SM „Śródmieście” w Łodzi
* Cytat pochodzi z filmu „Miś” Stanisława Barei
Autor: Czarek Meszyński
Najnowsze komentarze