Spółdzielczość po polsku – Nr 75(169)
Każdy podmiot gospodarczy działający w realiach wolnego rynku zmuszony jest kierować się rachunkiem ekonomicznym. W przeciwnym razie, albo przestanie być konkurencyjny i trzeba będzie firmę zamknąć, albo zamiast zysku pojawią się straty i czeka go bankructwo. Te mechanizmy wolnorynkowe rozumie każdy przedsiębiorca, nawet jeżeli kieruje działalnością jednoosobową.
Ale jest pewien wyjątek! To polska spółdzielczość mieszkaniowa, oczywiście w ujęciu globalnym. Osobiście znam kilka spółdzielni, które są dobrze, albo przynajmniej poprawnie zarządzane, ale niestety stanowią one w naszej rzeczywistości rzadkość. W przeważnej mierze zarządy traktują spółdzielców jak ludzi, którzy dysponują nieograniczonymi zasobami finansowymi. Ale każdy menadżer z ekonomii wie o zasadzie: nieograniczone potrzeby – ograniczone zasoby. Ale prezesi SM tym się nie przejmują, uważają, że długi, nienasycony, spółdzielczy przewód pokarmowy można finansować w nieskończoność z kieszeni spółdzielców.
Po części za ten stan rzeczy są winni sami członkowie, albowiem nie domagają się by każda nieruchomość była rozliczana oddzielnie i nie pilnują, że pobierane zaliczki na opłaty mogą być przeznaczone tylko na utrzymanie lokali spółdzielców, części wspólnych i majątku należącego do SM, jeżeli taki oczywiście spółdzielnia posiada – art. 4 u.s.m.
Nierzetelni prezesi to skrupulatnie wykorzystują i zawyżają opłaty. Ponieważ zgodnie z ustawą o rachunkowości spółdzielnie mieszkaniowe muszą prowadzić pełną księgowość tj. bilans, rachunek zysków i strat, informacja dodatkowa, a duże spółdzielnie w sprawozdaniu finansowym wykazują dodatkowo rachunek przepływów pieniężnych. Jeżeli w sprawozdaniu finansowym nie ma rozliczenie każdej nieruchomości oddzielnie to konia z rzędem temu, kto w tym gąszczu cyferek i żargonu księgowego – prawniczego się połapie.
I o to właśnie w tym wszystkim chodzi, ustawa ustawą, a życie swoje. Nic więc dziwnego, że w wielu spółdzielniach opłaty są zawyżone, a spółdzielcy nawet o tym nie wiedzą.
Proponuję dokonać prostej symulacji. Załóżmy hipotetycznie, że w SM, która liczy sobie 5 tys. lokali opłaty niech będą zawyżone tylko o 100 zł. Zapewniam, że żaden mieszkaniec w tym się nie połapie czy zasadne jest płacić 450 zł miesięcznie czy też 550 zł. A jeżeli nawet komuś się nie będzie zgadzało to i tak wobec wielkiej spółdzielczej machiny prezes-księgowa-prawnik jest w zasadzie bezbronny.
A zatem policzmy: 5000 x 100 = 500 000 zł miesięcznie, w skali roku 6 mln zł. Jest to nadwyżka, która tak na dobrą sprawę pozostaje do wyłącznej dyspozycji prezesa. Rozumiecie teraz Państwo, dlaczego prezesi są tak bardzo przywiązani do swoich stołków i dobrowolnie nie zrezygnują. Przy tym doprowadzili do perfekcji pijarowskie chwyty w postaci: jestem zamiłowania spółdzielcą, ze spółdzielczością mieszkaniową jestem związany od lat, ja tak ciężko pracuję dla członków mojej spółdzielni, poświęcam się dla Was, dbam o Wasze mieszkania, klatki schodowe, place zabaw itd.
Nawet z małej spółdzielni (150 – 200 lokali) obrotny prezes może uzyskać nadwyżkę 100 – 200 tys rocznie. Są to duże pieniądze – nie do pogardzenia!
Ostatnio miałem okazję przeczytać takie „cudeńko” w sprawozdaniu: Analizując wydatki budżetowe Zarząd nie widzi już dalszych możliwości oszczędności na działalności operacyjnej.
To może okulary by się przydały, albo przyspieszony kurs menadżerski w zakresie zarządzania kosztami.
A czy jakiekolwiek oszczędności były?
Autor: Czarek Meszyński
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.