Get Adobe Flash player

ryszard kalisz

FUNKCJONARIUSZ – Nr 5 (346)

17 czerwca 2014 roku odbyło się Walne Zgromadzenie. Było to burzliwe Zgromadzeni. Dlaczego? Ponieważ Zarząd w bilansie wykazał stratę w wysokości 289 243,55, która była skumulowaną niby stratą z przed lat. Było to niezgodne z fundamentalną zasadą, że spółdzielnia mieszkaniowa prowadzi bezwynikową działalność w zakresie gospodarki mieszkaniowej. Ustawodawca nakazał, że nadwyżka lub niedobory mają być bezwzględnie rozliczone w roku następnym, a to oznacza że nie można gromadzić strat ani nadwyżek z eksploatacji i utrzymania nieruchomości. Wykazanie tak wysokiej straty było niezgodne z prawem, tym bardziej że Spółdzielnia osiągała przychód w wysokości ok. 1 100 000,00 rocznie, jak również z zasadami ekonomii. Strata Spółdzielni wyniosła 26% w stosunku do GZM. Biorąc pod uwagę, że w roku ubiegłym środki pieniężne zgromadzone na rachunku bankowym wyniosły niecałe 16 000,00 zł. Oznaczałoby to, że dostawcy mediów: wody, kanalizacji, prądu, gazu, nieczystości wyłączyliby dostawę, a usługodawcy (firma ochroniarska, sprzątająca, ogrodnicza i konserwatorska) wypowiedzieliby świadczenia usług. Nic takiego się nie wydarzyło. Ówczesna księgowa argumentowała to w ten sposób: „Strata wynika głownie z odpisów należności, które zostały naliczone w przeszłości domkom jednorodzinnym i co do których jest pewność, że nie wpłyną do spółdzielni, biorąc pod uwagę wyroki w przegranych sprawach sądowych. Strata będzie musiała być pokryta.”

  • Po pierwsze: roszczenia w stosunku do właścicieli domów były niezasadne i dlatego takie postanowienie wydał sąd.
  • Po drugie: zgodnie z przeprowadzoną nowelizacją w roku 2007 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych każda nieruchomość rozliczana jest oddzielnie; ustawodawca odrzucił finansowania jednej nieruchomości przez inną.

Biorąc powyższe pod uwagę, że propozycja Zarządu jest niezgodna z prawem, ale również pod względem ekonomicznym irracjonalna.

W sposób merytoryczny wyjaśniłem tę kwestie na WZ, większość spółdzielców słuchało moich argumentów z uwagę. Było jednak kilka osób, które w sposób „perwersyjny” próbowało mi przeszkadzać. W tym gronie był Mirosław Złotek siedzący w pobliżu stołu prezydialnego przed którym stałem i w sposób analityczny odnosiłem się do sprawozdania finansowego. Pomimo tego, że jestem jednym z pierwszych mieszkańców Osiedla mężczyzna w starszym wieku był mi nieznany. Nie widziałem go na WZ, na których w większości byłem. Próbował mi przerywać, przeszkadzać chciał mnie zbić z pantałyku. Mając duże doświadczenie w wystąpieniach publicznych odszedłem na drugą stronę stołu prezydialnego i spokojnie prowadziłem swój wywód, a jego ignorowałem.

Na posiedzeniu Nadzwyczajnego Walnego Zgromadzenia z dnia 1 października 2014 r. w wyborach uzupełniających wszedłem do Rady Nadzorczej. Julita Złotek – członek RN – przedstawiała swojego męża jako doktora prawa. Zauważyłem tu dysonans poznawczy, wizerunek Mirosława Złotek jakoś mi nie pasował do prawnika, nie ten styl, nie ten sposób wypowiedzi. Postanowiłem to zbadać.

Z akt zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej między innymi wynika:

W roku 1978 kapitan Mirosław Złotek na Akademi Spraw Wewnętrznej obronił pracę magisterską pod tytułem:

  • Wywiad środowiskowy MO jako dowód w procesie karnym

Praca magisterska została napisana pod kierunkiem naukowym doc. dra hab. Feliksa Prusaka.

Pracę magisterską przeczytałem bardzo uważnie w całości i wykonałem kopię.

O czym była ta praca? Jednym słowem o inwigilacji. To była permanentna inwigilacja społeczeństwa polskiego za czasów PRL. Na stronie 83 tabela nr 4 zostały podane źródła informacji:

  • dozorcy,
  • sąsiedzi,
  • członkowie rodziny,
  • znajomi,
  • obserwacje własne funkcjonariuszy MO,
  • dane z kolegiów, k. admin. i lub wytrzeźwień (pisowania oryginalną),
  • dane z organizacji społecznych,
  • inne źródła oficjalne.

Najbardziej mnie zbulwersowała pozycja trzecia, że źródłem informacji dla Milicji Obywatelskiej powinni być członkowie rodziny. Takie były czasy komunistyczne, taką moralność mieli funkcjonariusze MO.

Oto przykład wyrafinowanej inwigilacji małżeńskiej.

Jednym z moich ulubionych pisarzy jest Paweł Jasienica. W czasach młodości przeczytałem wszystkie jego książki.

Wikipedia podaje:

W materiałach operacyjnych Służby Bezpieczeństwa dotyczących Pawła Jasienicy, jako jedną z jego słabości wymieniano kobiety[19]. Z ujawnionych w roku 2002 akt IPN wynika, że około roku 1965 wśród donoszących na niego osób pojawiła się agentka o pseudonimie „Ewa”[15] – Nena Zofia Darowska (primo voto O’Bretenny – pierwszego męża, Irlandczyka, poznała w obozie w Niemczech)[15]. Miała wówczas 40 lat, była młodsza od pisarza o 15 lat i pracowała w dziekanacie jednej z warszawskich uczelni. Atrakcyjnej tajnej współpracownicy, przy wydatnej pomocy SB, udało się stopniowo zbliżyć do pisarza przygnębionego niespodziewaną śmiercią żony w 1965 roku. Z upływem czasu „Ewa” zdobyła sympatię i zaufanie ofiary, a w końcu i serce – w grudniu 1969 roku zawarła z nim związek małżeński. Był to ewenement, bowiem nigdy wcześniej nie doszło do ślubu agentki z inwigilowanym. Przełożonych z SB zapewniła, że wejście w stosunek małżeński nie zmieni jej lojalnej postawy[20]. Zachowane dokumenty potwierdzają to. Po ślubie kobieta zmieniła pseudonim na „Max” i dalej gorliwie donosiła na męża. Raporty pisała w toalecie, a następnie funkcjonariusz prowadzący odbierał je jako jej dobry znajomy, który przyszedł pożyczyć książki.

19 sierpnia 1970 roku, osiem miesięcy po ślubie, wyczerpany pisarz zmarł na raka płuc[19]. Po jego śmierci Zofia Beynar kontynuowała współpracę z SB[15]. Zmarła w 1997 roku.

Akademia Spraw Wewnętrznych (ASW) – działająca w latach 1972–1990 szkoła wyższa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych o statusie akademii. Obecnie na mocy ustawy o IPN ASW jest zaliczana do organów bezpieczeństwa państwa Polski Ludowej*

Wielu absolwentów ukrywa ten fakt, że byli absolwentami tej Akademi. Wśród nich jest m.in. Mirosław Złotek.

Promotor pracy magisterskiej Mirosława Złotek w swej  notce bibliograficznej umieszczonej na Wikipedii nie chwali się również, że był wykładowcą Akademi Spraw Wewnętrznych.

Zachodzi pytanie dlaczego w/w panowie ukrywają ten fakt w swoim życiorysie?

Agnieszka Wojciechowska van Heukelom od wielu lat wskazuje, że w strukturach spółdzielni mieszkaniowych „schronienie” znaleźli byli funkcjonariusze UB, SB, MO oraz innych służb.

Agnieszkę poznałem w Trybunale Konstytucyjnym. Sędziowie Trybunału mieli zbadać zgodność nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych z Konstytucją. W obronie nowelizacji stanęła senator Lidia Staroń, przeciwną stronę reprezentował mecenas Ryszard Kalisz. Przed wejściem na salę rozpraw Agnieszka rozdała nam czerwone kartki. Po zakończeniu tyrady Kalisza pokazaliśmy mu te kartki – był skonfundowany jak zobaczył „las” rąk niezadowolonych spółdzielców, którzy nie aprobowali jego stanowiska.

Na tym historycznym zdjęciu ze stycznia 2015 roku w Trybunale Konstytucyjnym, pochodzącego z mojego prywatnego archiwum – niestety zabrakło Agnieszki Wojciechowskiej van Heukelom. Jestem pełen podziwu za jej kreatywność, ofiarność i bezkompromisowość.

Dzielnie stawała w obronie mieszkańców kamienic w Łodzi, którzy byli nękani przez mafię kamieniczników. Występowała w licznych programach telewizyjny, radiowych oraz filmach publikowanych w Internecie, gdzie opowiadała o patologi w spółdzielniach mieszkaniowych.

Na koniec należy wskazać na Uchwała nr 4/WZ/06/2015 w sprawie straty bilansowej za lata 2012 -2013.

Strata w wysokości 289 243,55 zł została pokryta z funduszu zasobowego.

W tym miejscu należy postawić pytanie: Jak to było możliwe, gdyż w bilansie wykazano: środki pieniężne i inne aktywa finansowe wyniosły tylko 208 474,74 zł, z których Spółdzielnia pokrywała koszty związane z eksploatacją i utrzymaniem nieruchomości?

Tym samym Zarząd Spółdzielni Mieszkaniowej „Osiedle Zacisze” przyznał, że to ja miałem rację.

Czyżby strata finansowa była wirtualna tak samo jak środki zgromadzone na funduszu zasobowym?

Odpowiedź nastąpi w następnych wpisach.

Czarek Meszyński

Zródło:

*Wikipedia

 

Lubię to!(63)Nie lubię tego!(2)

W mackach czerwonych spółdzielni – Nr 2 (192)

Miliony członków spółdzielni mieszkaniowych w Polsce mogą nigdy nie uzyskać prawa do gruntów pod blokami. Na warszawskim Ursynowie rozpoczęto unieważnianie aktów notarialnych dotyczących terenów spółdzielczych zabudowanych po 1990 r. To skutek niezgodnego z prawem obrotu gruntami przez spółdzielnie i urzędników gminnych. Sprawą zajęły się ABW i CBA.

Unieważnianie aktów notarialnych spółdzielni mieszkaniowych na Ursynowie wywoła lawinę podobnych decyzji w całej Polsce. – Od 1990 r. obowiązywało nabywanie gruntów przez spółdzielnie w drodze przetargu. Tymczasem na Ursynowie nie było żadnego przetargu na grunty, a cały jest zabudowany z naruszeniem prawa. Gminy przekazywały je za darmo. Urzędnicy gminni dogadywali się z prezesami spółdzielni. A w każdej większej z nich był prezes związany z SLD. Skarb Państwa poniósł ogromne straty na obrocie gruntami – mówi „GP” członek jednej ze spółdzielni ursynowskich. Zastrzega anonimowość, obawiając się wyrzucenia z mieszkania. – Prokuratorzy, sędziowie, radni, notariusze i pracownicy wydziałów ksiąg wieczystych uczestniczyli w przestępstwach urzędniczych – dodaje.

Sprawa wyszła na jaw po wejściu w życie ustawy o dostępie do informacji publicznej. Kilku członków spółdzielni „Wyżyny” na Ursynowie odkryło wówczas nielegalny obrót gruntami gminnymi, który prawdopodobnie dotyczy także innych rejonów kraju. „To afera większa niż FOZZ” miał powiedzieć jeden z prokuratorów członkom spółdzielni „Wyżyny”, którzy ją wykryli.

Mieszkańcy bloków spółdzielczych są przekonani, że skoro wykupili mieszkania na własność, jako ich właściciele mogą czuć się bezpieczni. A wykupienie mieszkania bez praw do gruntu to tak, jak wybudowanie domu na cudzej działce. W aktach notarialnych zakupu mieszkania w wielu spółdzielniach nie wyszczególniono, że nabywca staje się jednocześnie właścicielem części działki pod blokiem, gdzie znajduje się jego mieszkanie. Zarząd spółdzielni jako właściciel gruntu może wziąć kredyt obciążający hipotekę, a spółdzielcy będą musieli go spłacić. – Tak się stało m.in. w warszawskiej spółdzielni „PAX”. Zarząd może też sprzedać grunt wraz z lokatorami, jak na warszawskim Bródnie. Wieczystym użytkownikiem gruntu jest bowiem spółdzielnia, a nie jej członkowie – mówią członkowie spółdzielni warszawskich.

– Unieważniane są akty notarialne zawarte między spółdzielnią a gminą, która przekazała im grunty za darmo. Aktualnie zakończyły się kontrole w ursynowskich spółdzielniach „Jary”, „Wyżyny”, „Przy Metrze”, „PAX”, a także w spółdzielni na Woli. Stwierdzono, że wszystkie skontrolowane akty notarialne rażąco naruszają prawo. W naszej spółdzielni zakwestionowano trzy akty w części dotyczącej gruntu oddanego bezprawnie spółdzielni po 1990 r. – mówią „GP” Elżbieta Sendłak i Joanna Gniewek, członkinie spółdzielni „Wyżyny”.

O poświadczaniu nieprawdy w dokumentach i wyłudzaniu gruntów członkowie ursynowskich spółdzielni zawiadomili prokuraturę. Sprawy jednak ciągnęły się albo ich nie wszczynano. Napisały więc do ministra Ziobro, by zabrał je z prokuratury warszawskiej. Przekazano je do Rzeszowa i Krosna, gdzie też nie znaleziono podstaw do wszczęcia dochodzenia. Niedawno okazało się, że dekretację, by postępowania te skierować właśnie do Rzeszowa i Krosna, dał Janusz Kaczmarek, ówczesny prokurator krajowy.

Szczęściarze z SLD!  27 maja 1990 r. w ramach reformy państwa polskiego wprowadzono ustawę o samorządzie gmin. Grunty będące dotąd własnością państwa skomunalizowano. Skarb Państwa przejął fabryki, drogi itp., zaś grunty budowlano-inwestycyjne zostały przy samorządach. Brak kontroli samorządów umożliwił grabież gruntów trwającą do dziś, a w warszawskich urzędach wciąż pracują ludzie, którzy uczestniczyli w bezprawnym przekazywaniu gminnych gruntów zarządom spółdzielni.

W 1991 r. weszła w życie tzw. ustawa ministra Adama Glapińskiego umożliwiająca nieodpłatne oddanie przez gminę gruntów spółdzielniom mieszkaniowym w wieczyste użytkowanie wyłącznie pod budownictwo wielorodzinne. Osoby znajdujące się w tzw. zamrażarce wojewody, przez lata wpłacające na książeczki mieszkaniowe, ale nieprzypisane do konkretnej spółdzielni, mogły ubiegać się o tereny pod budowę mieszkań. Pozostałe grunty spółdzielnie musiały kupować w przetargach.

Ustawę Glapińskiego wykorzystano do grabieży ziemi. W tym czasie to głównie ludzie z administracji wywodzącej się z PRL orientowali się w zawiłościach przepisów i możliwościach ich „naciągnięcia”. Byli aparatczycy zawiązywali spółdzielnię. Uzyskiwali od gminy grunty za darmo. Budowali osiedla mieszkaniowe: domy wielorodzinne i jednorodzinne, a po zakończeniu inwestycji uwłaszczali się na gruncie i rozwiązywali spółdzielnię. Na przykład spółdzielnia „Piątka” w 1996 r. kupiła od gminy bez przetargu (zezwolił na to wojewoda Leszek Mizieliński) atrakcyjnie położoną działkę za zadziwiająco niską cenę – 200 zł za metr, gdy w dużo mniej atrakcyjnych miejscach Bemowa działki kosztowały około 600 zł. Wybudowała osiedle przy parku leśnym Bemowo. Ma tam dom Ryszard Kalisz i kilku innych działaczy SLD.

Na początku lat 90. ówcześni pracownicy Urzędu Rady Ministrów założyli spółdzielnię „Dębina” przy ulicach Rosoła i Nowoursynowskiej. Wśród członków spółdzielni można znaleźć Leszka Millera, Jerzego Jaskiernię, Marka Wagnera, Grzegorza Rydlewskiego, Michała Tobera. Lewicowi politycy dzięki przychylności administracji bezprawnie przejęli kilka hektarów Ursynowa. Za te tereny sąd przyznał spadkobiercom rodziny Branickich, pierwotnych właścicieli, 15 mln zł odszkodowania. Postkomuniści uwłaszczyli się kosztem podatników, a zapłacić ma miasto…

– W 1997 r. grunt przekazany spółdzielni „Dębina”, gdzie mieszkał Leszek Miller, operat szacunkowy w gminie wycenił na 126 zł za metr, a mieszkańcom spółdzielni „Wyżyny” ten sam operat szacunkowy w tym samym czasie wycenił grunt znajdujący się po sąsiedzku na 500 zł za metr – mówią mieszkańcy „Wyżyn”.

Przeciętny Polak nigdy nie miał i nie będzie miał takiego „szczęścia jak panowie Kalisz czy Miller, którzy tanio kupili działki i mają prawo własności. Przeciętny spółdzielca, mieszkaniec bloku na Ursynowie, prawa własności nie ma.

Grabież wciąż trwa!  Zgodnie z ustawą o gospodarce nieruchomościami spółdzielnie mogły otrzymać w użytkowanie wieczyste tereny zabudowane do 5 grudnia 1990 r. Tymczasem spółdzielnie wspaniałomyślnie dostawały od gmin w użytkowanie wieczyste nie tylko grunt pod budynkami, ale niezabudowane działki warte miliony złotych, na których potem budowały kolejne bloki i bogaciły się, sprzedając mieszkania. Zgodnie z prawem powinny wykupić te działki w przetargu. Po 1990 r. przekazano spółdzielniom mieszkaniowym setki hektarów za darmo.

Spółdzielnie stosowały też inny wybieg, by przejąć ziemię. Akty notarialne z gminą zawierano na grunty rzekomo zabudowane przed 1990 r., a faktycznie zabudowano je np. w 2000 r. W ten sposób, poświadczając nieprawdę w aktach notarialnych, spółdzielnie wyłudziły tereny inwestycyjne. Tylko na Ursynowie są to grunty warte setki milionów złotych.

W wyniku porozumień Okrągłego Stołu dokonano podziału łupów. Część ludzi „z układu” III RP dostała do prywatyzacji państwowe zakłady pracy, banki itp., inni w samorządach rozdzielali grunty i nieruchomości. W 1990 r. komuniści byli świetnie zorientowani w sprawie. Robiąc spis inwentaryzacyjny, ułatwili przestępstwa na gruntach na niewyobrażalną skalę. To był perfekcyjnie przygotowany skok na kasę. Elity rządzące były dobrze przygotowane do kradzieży ziemi, np. akt notarialny dotyczący rzekomo działki niezabudowanej (a stoi na nim kilkadziesiąt budynków) na Ursynowie podpisano tuż przed komunalizacją gruntów. Budynki te spółdzielnia powinna nabyć od Skarbu Państwa. Ten akt notarialny Rep. A nr III-4261/90 z dnia 21 lutego 1990 r. jest obecnie uchylany.

Za prezydentury Lecha Kaczyńskiego skontrolowano prawidłowość nabycia gruntów przez spółdzielnię „Wyżyny”, przy ul. Kazury 5. Następne kontrole wykazały, że ok. 7 tys. członków tej spółdzielni nie uzyska praw do gruntów, bo spółdzielnia nabyła je z rażącym naruszeniem prawa. Dotyczy to również innych spółdzielni: „Przy Metrze”, „Jary”, „Wola”…

Po 1990 r. zabudowane tereny gminne bezprawnie rozdano spółdzielniom. Zaczęło się w spółdzielni „Natolin”, której członkami byli Aleksander i Jolanta Kwaśniewscy. Spółdzielnia otrzymała grunty pod zabudowę wielorodzinną, ale na części spółka „Natpoll”, z którą są związani znani austriaccy biznesmeni z polskim rodowodem Andrzej Kuna i Aleksander Żagiel, wybudowała cztery budynki komercyjne dla banków i biur.

Innym przykładem niezgodnego z prawem obrotu gruntami gminnymi jest Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Choć uczelnia nie była właścicielem gruntów, sprzedała prawo użytkowania wieczystego m.in. Ryszardowi Krauze. Uczelnia otrzymała tę ziemię w użytkowanie pod uprawy szkolne, które wygasło w 1977 r. Mimo komunalizacji tych gruntów uczelnia uwidoczniła w księgach wieczystych prawo użytkowania wieczystego. W 1996 r. rada gminy Ursynów podjęła uchwałę nr 272, na mocy której własne tereny oddała SGGW. Biuro Kontroli Wewnętrznej i Audytu wykazało jej bezprawność.

14 września 2007 r. NSA podważył prawo uczelni do tych gruntów, czyli cała transakcja była nielegalna – mówi mieszkanka „Wyżyn”. – Nie czekając na wyrok sądu, SGGW sprzedała ziemię spółdzielni „Wyżyny” – dodaje.

Spółdzielnia broni się, że działała w dobrej wierze.

Decyzja Janusza Kaczmarka! Na trop afery gruntowej kilku członków spółdzielni „Wyżyny” trafiło siedem lat temu. – Kupiłam mieszkanie w spółdzielni na Ursynowie, w umowie było napisane, że jest prawo użytkowania wieczystego gruntu. Zapłaciłam, wprowadziłam się i poprosiłam o akt notarialny przeniesienia na mnie części ułamkowej gruntu pod moim mieszkaniem. Prezesi powiedzieli, że mi go nie dadzą. Poszłam do ksiąg wieczystych, a tam okazuje się, że pani sędzia też nie chce wydać mi tego dokumentu. Udałam się więc do biura regulacji praw własnościowych w gminie. Proszę, by wydali mi wszystkie dokumenty dotyczące mojej działki, mojej inwestycji. I wtedy się zaczęło. Myślę, dziwna sprawa, bo wydaje się, że jest to grunt gminny, a SGGW sprzedało mojej spółdzielni prawa do użytkowania wieczystego. Chciałam wyjaśnić, u kogo mieszkam. Nie udało się – mówi Elżbieta Sendłak.

– Mnie kazali nagle dopłacić do mieszkania 35 tys. zł, bo podobno źle rozliczyli inwestycję – dodaje Joanna Gniewek.

Członkowie spółdzielni na Ursynowie skrzyknęli się, poszli do komisji rewizyjnej, do radnych. Oni na to, że nic z tego nie rozumieją. Przewodniczącym komisji rewizyjnej był Jerzy Albin. Gdy doszedł do władzy rząd Millera, Albin został głównym geodetą kraju.

Ponieważ urzędnicy nie chcieli z nimi rozmawiać, założyli Stowarzyszenie Członków Spółdzielni Mieszkaniowych.

W 2001 r., gdy Lech Kaczyński został ministrem sprawiedliwości, nastąpił przełom w sprawie. Stanął po stronie spółdzielców. Prokuratura dostała od nich mnóstwo dokumentów dotyczących nieprawidłowości finansowych w spółdzielni. Ale Kaczyńskiego odwołano, a spraw nie wszczęto.

Spółdzielcy złożyli w prokuraturze zawiadomienie w sprawie dotyczącej nieprawidłowości w rozliczaniu inwestycji w spółdzielni i nieprawidłowości w obrocie gruntami na Ursynowie.

– Ale nikt w prokuraturach nie chciał się tym zająć ani Rejonowej dla Warszawy Mokotów, ani Okręgowej.

Spółdzielcy udali się więc do Biura Kontroli Wewnętrznej Audytu m.st. Warszawy. Kontrola potwierdziła wszystkie zarzuty spółdzielców, m.in., że SGGW sprzedało prawo użytkowania wieczystego gruntu, choć nie było jego właścicielem. Audyt nakazał zwrot działek gminie. W lutym i maju urząd miasta podjął działania, by unieważnić akty notarialne dotyczące 6 tys. ludzi w spółdzielni „Wyżyny”. Oznacza to, że 6 tys. ludzi zapłaciło za mieszkania, a nie ma prawa do własności gruntu. Dzięki działaniom Stowarzyszenia Członków Spółdzielni Mieszkaniowych 117 ha, do których prawo przypisywało sobie SGGW, jest dziś w gestii miasta.

Gdy ministrem sprawiedliwości został Zbigniew Ziobro, członkowie ursynowskich spółdzielni napisali do niego, by zabrał z prokuratury warszawskiej sprawy dotyczące Ursynowa. Sprawą zajęła się też ABW. Przeniesiono je do Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, skąd trafiła do Okręgowej w Krośnie. – Prokurator z Krosna przysłał nam informację, że brak jest podstaw do podjęcia na nowo śledztwa. Stwierdził, że SGGW i zarząd Gminy Ursynów działały w dobrej wierze, mimo że wyrok NSA mówi o czymś wręcz przeciwnym, a poza tym jest decyzja prezydenta miasta, by unieważniać akty notarialne. Prokurator nie podjął sprawy, a teraz nagle wezwał mnie na przesłuchanie. Pytam go, po co mam zeznawać w umorzonej sprawie? Jako kto? On na to, że dlatego, że domagałam się, by mnie przesłuchać – opowiada Elżbieta Sendłak.

Teraz od policji dowiedzieli się, że to nie minister Ziobro podpisywał decyzje o skierowaniu do Rzeszowa, tylko Janusz Kaczmarek.

Wcześniej tę sprawę umorzył asesor Prokuratury Rejonowej na Mokotowie z powodu braku cech przestępstwa w działaniach SGGW, zarządu gminy Ursynów i spółdzielni „Wyżyny” polegającego na działaniu na szkodę interesu publicznego.

Minister Ziobro miał powiedzieć, że nikt z prokuratury ani policji warszawskiej nie powinien dowiedzieć się o wznowionym śledztwie. Tymczasem w lutym prokuratura z Krosna przekazała pytania do komisariatu policji przy ul. Janowskiego na Ursynowie.

Konieczna specustawa! W Polsce powinna szybko powstać ustawa o prawie własności, która unormowałaby sprawy własnościowe. Prezydent Kwaśniewski i rząd SLD, gdy wprowadzali nasz kraj do UE, nie zadbali o wcześniejsze unormowanie prawa własności do gruntów dla polskich obywateli.

Lewicowy rząd nie zadbał, aby akty notarialne zostały wpisane w księgi wieczyste. Dlatego takich spraw jak w Nartach, gdzie Polska rodzina musiała zwrócić dom byłym właścicielom z Niemiec czy wyrzuconych na bruk z mieszkania staruszek w warszawskim Śródmieściu, będzie coraz więcej. Chyba że nowy parlament uchwali w ekspresowym tempie specustawę, która chroniłaby naszych obywateli przed takimi sytuacjami, chroniłaby naszą własność. Skoro w sprawie autostrad można było napisać…

Autor: Leszek Misiak, 

Źródło: Gazeta Polska

http://wiadomosci.onet.pl/prasa/w-mackach-czerwonych-spoldzielni/y3nde

9 października 2007

Lubię to!(41)Nie lubię tego!(1)